Saint Etienne ponownie robią muzykę rozrywkową – i to jest bardzo dobra wiadomość. W ostatnich latach odwróceniu uległ kojarzący się z trio parytet komponowania. Wielkomiejski, kawiarniany pop, który dotychczas dyskretnie podpierał się na barkach retro sampli, ustąpił miejsca ambientowym eskapadom, oplecionym dźwiękami otoczenia i szczątkowymi wokalami. W efekcie eksperymenty z dwóch poprzednich płyt – chociaż z grubsza docenione przez krytyków i fanów – zacumowały zespół w porcie, który pozostaje dla mojej percepcji nie do końca dostępny. Nie dlatego, że nie lubię takiej muzyki, lecz przez wzgląd na kontekst – Saint Etienne to nie są pół-awangardowi minimaliści. W takich okolicznościach tym szerzej otwieram ramiona, witając na majowej playliście „ Glad ” . Odpowiedzialny za produkcję Tom Rowlands z The Chemical Brothers mógłby sugerować odbicie w stronę wyszlifowanego grania parkietowego, jednak tutaj czeka na wszystkich ekspertów pewna niespodzianka. Nowy singiel to racze...
Podczas gdy w wielkanocnym koszyczku od Wolf Alice każdy znajdował swoją pisankę, ja dumałem nad skalą dobrowolnego zaciągu w służbie kampanii na rzecz ich predestynacji. Oczywiście dekadę temu Wielka Brytania miała wszelkie powody, żeby alarmować o kondycji rodzimej muzyki rockowej jako ginącym gatunku. Sam wypatrywałem następców post-britpopowych kapel, które zdążyły już okrzepnąć i jak jeden mąż kończyły swoje świeże podboje w drugiej setce brytyjskiej listy singli. Na uroki Wolf Alice byłem jednak odporny i nie przekonywało mnie nawet używanie w utworach cytatów z Makbeta. Jeżeli już, to gdybym mocniej się skupił, mógłbym rzeczywiście wyciągnąć więcej z ich pierwszych dwóch płyt – zagranych z pewnym nerwem i pamiętających o dobrych tradycjach brytyjskiej sceny indie początku lat 90. Natomiast „ Blue Weekend ” , czyli ten krążek, który wszyscy pokochali miłością bezwarunkową, nie pytając mnie nawet o zdanie, odbieram jednoznacznie – jako wysokobudżetową szafę gr...
„ More ” to nie będzie żaden monolit. Formuła zakładająca, że każde z nagrań stanowi może nie samotną, ale jednak wyspę, z której na najbliższą jest mniej więcej tak samo daleko jak z „ His 'N' Hers ” na „ Different Class ” czy z tej drugiej na „ This Is Hardcore ” , to ewidentnie scenariusz bazowy. O tym się wprost mówi i tym już pachnie powietrze. „ Got to Have Love ” jest w tym układzie katalizatorem wspomnień z okresu, kiedy Pulp wiedzieli już jak czynić magię. Ich britpopowa perspektywa wykraczała daleko poza komponowanie piosenek ze zmodyfikowanych pomysłów wziętych od The Beatles czy The Stone Roses. Byli niedoścignieni w socjologi, a burzliwe i zignorowane przez media początki kariery uelastyczniły ich styl. Zespół zawsze wyraźnie ściągało również na taneczny parkiet, co dobitnie ukazał podszyty kwaśnym disco krążek „ His 'N' Hers ” oraz kilka wcześniejszych singli. „ Got to Have Love ” ląduje właśnie gdzieś na tej wysokości, wybuchając raz po raz w gorącz...
Komentarze
Prześlij komentarz