Sophie Kennedy - Squeeze Me
„Squeeze Me” należy do kategorii albumów, których nie sposób znaleźć w sklepach muzycznych ani w Internecie — dopóki się ich tam w końcu nie znajdzie. Przewrotne, ale prawdziwe. Pamięć o takich płytach jest rozproszona i zawodna, ponieważ trudno oczekiwać, że w jednym mieście znajdzie się choć dwoje ludzi gotowych porozmawiać o nich przy piwie. Nawet jeśli podmienić w poprzednim zdaniu miasto na dzielnicę, nie zmienia to znacząco perspektywy, w której własne zdanie o danym nagraniu można skonfrontować co najwyżej z komunikatem prasowym poprzedzającym jego premierę. Tym samym, z dala od ubitych ścieżek i najbardziej klikalnych blogów, Sophie Kennedy embraces her talent for melding catchy melodies with pop appeal and psychedelic flourishes. To oczywiście wersja dla leniwych. Ja, po serii popołudniowych odsłuchów, zapisałem w notatniku kilka własnych uwag. Przede wszystkim amerykańskie obywatelstwo nie przeszkadza Kennedy dobrze rezonować z europejską wrażliwością. Biorąc pod uwagę jej hamburski adres rezydencji, może to być zaledwie podprogowa sugestia, ale uparłbym się, że to jednak fakty. Zrealizowany repertuar nadaje do eleganckiego wieczorowego klubu, podczas gdy śpiewny, ale często mocno formalny wokal, przywodzi na myśl obdarzone dużą charyzmą kabaretowe (trad-popowe) diwy. Muzyka ma często sceniczny wymiar i stosunkowo szybko zorientowałem się, że dla Kennedy pozycja artysty jest nienegocjowalna – zawsze w centrum procesu twórczego, zawsze na froncie doznań. Płyta nie stroni od bardzo dosłownych przykładów oddających ten opis – tak jak w jazzowo-kinematograficznych „Oakwood 21” i „Closing Time”. Z drugiej strony, to jak najbardziej współczesny art pop – skutecznie eksplorujący bardziej radiowe, indiepopowe konwencje („Rodeo”) i bawiący się electropopowymi sinusoidami („Runner”). To, co przyciąga moją uwagę, to niezachwiana wiara piosenkarki we własne potencjały. Najlepszy na krążku, jednocześnie minimalistyczny i tropikalny utwór „Drive the Lorry” emanuje ogromną pewnością siebie (I don't need someone to walk me down the aisle, I'm the aisle / A pick-up truck ain't gonna lift me up / I'm not a raft, babe, I'm a ship). Tego przekonania nie brakuje Kennedy nawet wtedy, gdy odsłania swoje miękkie podbrzusze, potwierdzając jednocześnie, że to właśnie czyni ją tak szalenie atrakcyjną („Feed Me”). W kontekście tak dobrze poukładanego repertuaru, tym bardziej zaskoczył mnie zamykający płytę „Hot Match”. Słucham go w zapętleniu, ponieważ to zdecydowanie singlowy materiał (i w zasadzie taki ma status). Nie mam jednak złudzeń, że kawałek komunikuje się ze mną w okrężny, pasywno-agresywny sposób i wprowadza dużo napięcia uwalnianego równomiernie w krautrockowym marszu. To kolejny kolor na tej niekrzykliwej, ale umiejącej w dystyngowany sposób pokazać swoje walory płycie. Może jednak ktoś skusi się na to piwo?
23/05/25, City Slang.
Głos jak dzwon. To nie podlega dyskusji
OdpowiedzUsuń