Smerz - Big City Life

W moich rodzinnych stronach historia wymusiła bliskie sąsiedztwo obszarów, które w nowoczesnych aglomeracjach funkcjonują raczej osobno. Zindustrializowany krajobraz wdziera się w wielkomiejską codzienność, ale rytm gospodarki coraz częściej wycisza hałas maszyn i zmienia dymiące kominy w modne, zurbanizowane przestrzenie. Tam, gdzie funduszy lub pomysłów brakuje, pozostają jedynie szkielety — ziejące pustką hale fabryczne i skanseny ludu pracującego. Jeżeli życie miałoby na nowo zacząć ewoluować w takich miejscach, to „Big City Life” byłoby pierwszym nagraniem rozbrzmiewającym z pionierskiego foodtrucka stojącego w okolicy z betonu i stali. Nie oznacza to, że Smerz uciekają o włos apokalipsie — ich drugi album raczej spogląda na miasto w jego najmniej wyjściowym wcieleniu, a przecież muzyka rozrywkowa rzadko znajduje interes w pokazywaniu brzydoty. Norweżki, umiejętnie kujące we wciąż mocno rozgrzanym i plastycznym post-popie, snują historie rodem z piątej nad ranem — po wyczerpującej psychicznie imprezie lub nocce w wyjątkowo parszywej robocie. Optymizm kilku poprzednich EP-ek gdzieś się ulotnił, ustępując rezygnacji czy szyderczym docinkom, które otwierają płytę w narastającym kakofonią utworze tytułowym. To zresztą jeden z bardziej złożonych muzycznie fragmentów krążka, ponieważ „Big City Life” zazwyczaj błądzi w samotność. Kolejne nagrania brzmią mechanicznie i introwertycznie, przy czym nie sposób intuicyjnie ocenić, czy jest to celowy zabieg artystyczny, czy oddanie się urokowi własnych ograniczeń. Partie perkusji zagrane są płasko i często gubią koncentrację, ale to właśnie na ich barkach równowagę trzymają najlepsze momenty albumu — balansujące na granicy asertywności i arogancji „Roll the Dice” oraz jego wiedzione niepewnością alter-ego w postaci „Close”. Potrzeba paru sesji, żeby przyzwyczaić się do faktu, jak złożony emocjonalnie świat można uchwycić w przypadku niemal całkowitego braku ekspresji. Najłatwiej ująć go za rękę, gdy pojawia się „You Got Time and I Got Money” – wyspa romantycznych uniesień, nieprzypadkowo wybrana na zwiastun wydawnictwa. Jeśli kiedykolwiek chciałem dowiedzieć się, jak moi rówieśnicy z cyfrowych metropolii postrzegają relacje damsko-męskie, to w zaktualizowanej wersji „It Ain't Over 'til It's Over” właśnie znalazłem odpowiedź. Więcej przebłysków światła nie odnotowałem, ale jako miłośnik bristolskiego brzmienia doceniam dużo akcentów rodem z katalogu Massive Attack (np. parne „But I Do”) i subtelnych skinień ku bardziej kobiecej wrażliwości z podobnych rejonów („Easy"). Wyedukowani na alternatywie lat 90. przypną tej płycie łatkę trip hopowej, chociaż takich kompozycji dzisiaj już nikt tak nie nazywa. Cokolwiek inspiruje Smerz, zawsze przyjmuje to formę zminimalizowaną i zdekonstruowaną. Fascynująco wypada pod tym kątem „Feisty”, w którym duet na chwilę podkręca tempo – ale zamiast klubowego przeboju dostajemy ścieżkę dźwiękową do porannego kaca, pełną humorystycznych, ale i gorzkich przemyśleń z poprzedniej nocy. Wzloty i upadki napędzają teksty „Big City Life”, dając podstawy do odnalezienia niejednego znajomego wątku. To, co jednak naprawdę wyróżnia płytę, to przyjęcie z otwartymi ramionami faktu, że nawet najbardziej niewyobrażalne scenariusze mogą wydarzać się w niekomunikatywnych, drętwych okolicznościach. Rzeczywiście – dziewczyny mają w tym sporo racji i najwidoczniej odwołują się do uniwersalnych, szeroko podzielanych doświadczeń. W końcu o „Big City Life” z przyjemnością donoszę na trudnym do zlokalizowania przez wyszukiwarki blogu, ale już w drugiej zakładce czytam o niej stronicowy artykuł w Vogue.

 

23/05/2025, Escho.

Komentarze

  1. Odpowiedzi
    1. To dobry bodziec, chociaż nie ukrywam, że ze wszystkich płyt, które do tej pory opisałem, ta wydaje się najmniej wpasowana w Twoje gusta. But the choice is yours!

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Lista Kolektywna - Notowanie 45 (22.09.2024)

Lista Kolektywna - Notowanie 49 (20.10.2024)

Lista Kolektywna - Notowanie 48 (13.10.2024)