Suede - Disintegrate
Kapitalna passa Suede trwa tym dłużej, im głębiej schodzą do Hadesu. Ponure, z pozoru hermetyczne i momentami fatalistyczne oblicze ich ostatnich albumów nie tylko nie zniechęciło słuchaczy, ale wręcz wyregulowało obecność grupy w corocznych podsumowań płytowych poczytnych magazynów muzycznych. Postrzegam to za chichot losu, że formacja, która w latach 90. reprezentowała melodramatyczne oblicze britpopu, opierając flagowe kompozycje na teatralności glam rocka, dzisiaj może uchodzić za przedstawicieli autentycznej rockowej odnowy. Co więcej, nic nie wskazuje, żeby porzuciła ten przyczółek, ponieważ w „Disintegrate” Brett Anderson ponownie krzyczy do megafonu o rozbitej muzyce dla rozbitych ludzi. Żyjąc w tak zwanych ciekawych czasach mógłbym oczekiwać, że nagrań o podobnie emocjonalnym ładunku, niemalże skamlących o odrobinę ukojenia we wspólnym przeżywaniu rzeczywistości, powinno towarzyszyć mi znacznie więcej. Suede mogą wydawać się ich krytykom zespołem korzystającym z autopilota przy pisaniu kolejnych kompozycji, ale kiedy należy wyłożyć kawę na ławę i wywrócić bebechy na drugą stronę, to dysponują większościowym pakietem akcji. „Disintegrate” to granie, które z trudem łapie trójwymiarowość. Wiernie podąża za technicznymi aspektami post-punku i koncentruje się na jednym punkcie w przestrzeni. Marszowa praca perkusji i basu nadają singlowi bezwzględności, podczas gdy szepczący złowrogie zaklęcia Anderson tylko w pierwszym refrenie wydaje się patrzeć z nadzieją w górę. Nie oznacza to, że singiel stanowi fortecę nie do zdobycia. Klasyczna, suede'owa melodia wlewa w tę formę odrobinę człowieczeństwa i sprawia, że w „Disintegrate” do samego końca tlą się resztki światła.
19/05/25, BMG.
Komentarze
Prześlij komentarz